Mazowieści

Wiadomości z Warszawy i Mazowsza

Archiwum

Odpływający Ratusz

<

Odpływający Ratusz

“Pani Kowalewska wieczorem przy kolacji tak mówiła dzieciom: Dziś rano, gdy tata poszedł do fabryki, a wy już byliście w szkole, zeszłam do sklepiku i wiecie, czego się dowiedziałam? Oto pani Janowa, kolejarka, ta która mieszka w oficynie, mówiła do sklepikarki, że dziś dzieci jej idą na pływalnię. „Na pływalnię?”, pytam. „A co to takiego?” – fragment tego popularyzującego wśród mas pływanie i zdrowy styl życia opowiadania w przedwojennym Płomyku, przypomniał mi się w kontekście włodarzy naszego miasta i zbliżającego się lata. Nasi włodarze bowiem, niczym pani Kowalewska, zdają się chyba nie wiedzieć “co to takiego” jest pływalnia odkryta w wielkim mieście w czasie upału, jak wiele walorów społecznych posiada i jak bardzo istnienie odkrytych pływalni jest wpisanych w historię naszego Miasta. To bowiem kolejny sezon, w którym pilnie potrzebnych, co najmniej od ćwierćwiecza, kąpielisk nie przybędzie.




A i tak jest ich naprawdę żenująco mało. W blisko de facto 3 milionowym mieście (biorąc pod uwagę niezameldowanych i przybyszy ze wschodu) doliczyłem się 3 pływalni z prawdziwego zdarzenia (Inflancka, Moczydło, Szczęśliwice,), co daje średnią, którą powinno się chyba zapisać w księdze (anty) Guinessa. A to, że odkryte pływalnie można z powodzeniem budować ku uciesze (i upalnej uldze) mieszkańców udowadniają władze chociażby Powsina czy Nadarzyna gdzie powstały nowoczesne pływalnie. Nasze, od ponad ćwierćwiecza, wyjąwszy chlubne wyjątki, pozostają na etapie “planowania”.


O zdrowotnych i towarzyskich walorach letniej kąpieli w upalnym mieście nie będę się rozpisywał. Wszyscy wiemy cóż to jest jednak za przyjemność, wskoczyć do zimnej wody w pięknych, zielonych okolicznościach przyrody w sercu Miasta. Swego czasu zdarzało mi się to dość często, kiedy wracając latem z pracy wyskakiwałem z tramwaju na baseny Wisła. Dziś nie jest to już możliwe a robiłbym to tym chętniej, gdyż chciałbym zabierać tam swoje dzieci m.in.. w ramach podejmowania nierównej walki z elektroniką (jak ona jest nierówna i jak bolesna, zwłaszcza latem, wie każdy rodzic).


Zanurzyć się w historii

Ta chęć przekazywania tradycji letnich kąpieli na kolejne pokolenia nie jest zresztą chyba przypadkowa, działać tu musi chyba jakieś genius loci, wszak poprzednikiem nieistniejących basenów Wisła była “plaża Kozłowskiego”. Tak pisał o niej Waldemar Łysiak w “Historii Saskiej Kępy”: “Kąpieliskami rządził przez wiele lat (prawie do II Wojny) ród Kozłowskich – ojciec i synowie. Mieli najlepszą plażę, drewniane baraki dla plażowiczów, kawiarnię, bar, kort, własny stateczek, własną przystań i własny autobus, który dowoził klientów spragnionych plażowania. Przejażdżki stateczkiem Kozłowskich były pełne atrakcji dla pasażerów (właściciele inscenizowali prawdziwą rzekomo bójkę, i uwielbiający takie figle senior rodu zostawał strącony z pokładu do rzeki w eleganckim garniturze pod muchą”. Doprawdy “łza się w oku kręci”, kiedy widzi się dziś, po ponad 100 latach, właściwie zdewastowany obiekt i okolicę.

Nie inaczej potoczyła się historia kolejnego historycznego kąpieliska warszawskiego, czyli basenów na Legii.Stolica Polski nie potrzebuje się wstydzić najmniejszych mieścin niemieckich czy amerykańskich. Z wiosną przyszłego roku pływalnia będzie uroczyście otwarta i oddana do użytku” – tak w 1928 roku dziennikarz „Przeglądu Sportowego” opisywał pierwszy basen w Warszawie (na marginesie dedykuję ten cytat obecnym władzom Warszawy). Szybko stał się on wielką letnią atrakcją stolicy. “Latem na basenie Legii krzyżowały się wszystkie towarzyskie szlaki stolicy” – możemy przeczytać na stronach Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie. “Obok siebie na ręczniku lub leżaku opalali się bywalcy Bristolu i Kameralnej, studenci, nieśmiali i playboye. Dziewczyny z dobrych domów oraz te o złej reputacji. „Na baseny Legii chodzili wszyscy, którzy mieli instynkt towarzyski. Było tam cudownie. Tłumy młodych ludzi, raj” – wspomina Zofia Kucówna. Basen przetrwał wojnę, a w 1956 r. doczekał się nawet rozbudowy. Wtedy rozpoczęła się jego spektakularna kariera. Basen Legii był według Agnieszki Osieckiej „kłębowiskiem przeróżnych postaci i postaw”. Niestety, po 1987 roku, baseny były już tylko kłębowiskiem ruin zaś od początku lat dziewięćdziesiątych postawić tam można było jedynie samochód, bowiem basen zburzono i powstał parking.


Los ten podzieliło niestety wiele innych warszawskich pływalni o nieco krótszej historii, jak choćby ta na Skrze czy przy Namysłowskiej. I to wszystko w sytuacji, w której budżet Warszawy, najbogatszego miasta w Polsce, jest od wielu, wielu lat liczony w miliardach złotych. Dość będzie przypomnieć, iż obecnie przekracza 20 miliardów złotych!


Pływanie w kisielu


Powtórzę, iż odtworzenie do stanu używalności raptem 3 odkrytych pływalni miejskich na przestrzeni 30 lat od kiedy de facto Warszawą rządzi “środowisko PO” jest wynikiem żenującym. Daje bowiem średnio 1 basen na dekadę!


Realizacja nowych projektów to również kompletna porażka Ratusza. Od co najmniej kilku lat jesteśmy zapewniani, iż powstaną nowe obiekty na linii Wisły w formule przepływowej lub zamkniętej. Od deklaracji Ratusza mija już 8 rok a basenów, których formuła sprawdziła się na Sekwanie w Paryżu, Szprewie w Berlinie czy Renie w szwajcarskim Schaffhausen, jak nie było tak nie ma. A ich istnienie, choć trochę rozwiązałoby problemy, o których piszę. Całkowite ich rozwiązanie wiązaoby się z odtworzeniem/wybudowaniem basenu w każdej dzielnicy tak, aby dla chętnych dostanie się na niego nie było kwestią “wycieczki”. Docelowo powinno być ich zatem ok 20.


Niestety jesteśmy bardzo daleko od takiej sytuacji i znów wraz ze zbliżającym się latem zamiast rozkoszować się częstą kąpielą i social action pod chmurką, będę zmuszony zadawać sobie pytanie, dlaczego tak jest. Czy to kwestia złego zarządzania, braku wizji czy może niewłaściwej alokacji zasobów? Czy też może sprawa ma jakieś drugie dno i chodzi o cenne działki, które przeznaczone są dla “deweloperów a nie dla mieszkańców”? Podobnie mam w przypadku naszych mandarynów i tu również nurtuje mnie pytanie, czy oni, niczym pani Kowalewska, naprawdę nie wiedzą, “co to jest pływalnia” (jakie społeczne, pozytywne korzyści nomen omen płyną z jej istnienia), czy też jest wręcz przeciwnie. Wiedzą, aż nazbyt dobrze, kąpiąc się codziennie latem w swych przydomowych basenach?


>

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *